Recenzja Sezonu 1

Peacemaker (2022)
James Gunn
Rosemary Rodriguez
John Cena

Toksyczny mściciel

Będę powtarzać do znudzenia: powierzenie tytułowej roli ekswrestlerowi to najlepsza decyzja, jaką mógł podjąć James Gunn. Spektakularnie rozbudowana muskulatura Johna Ceny wpisuje się w
Toksyczny mściciel
Jak głosi łacińska maksyma, chcesz pokoju, szykuj się do wojny. Tytułowy bohater serialu Jamesa Gunna to gość, który wziął ją sobie do serca – uniwersalny żołnierz nieprzejmujący się liczbą mężczyzn, kobiet i dzieci zabitych na drodze do celu. Jeśli po "Peacemakerze" spodziewaliście się kolejnej rewizjonistycznej produkcji ze złoczyńcą w roli głównej, macie rację. Jednak twórca "Strażników Galaktyki" wyciska z niej znacznie więcej. Z właściwym sobie wdziękiem bierze trykociarską konwencję w nawias, skupiając się na swoim ulubionym temacie: rodzinie. Okrasza ją gówniarskimi żartami i hairmetalowymi przebojami, ale doskonale pamięta, że "każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób". 


Życie Peacemakera (John Cena), znanego także jako Christopher Smith, nie jest usłane różami. Po wydarzeniach przedstawionych w "Legionie samobójców: The Suicide Squad" drugoligowy superbohater wraca do swojej nędznej przyczepy i udomowionego bielika amerykańskiego o wdzięcznym imieniu Eagly z nadzieją, że Amanda Waller (Viola Davis) o nim zapomniała. Jak to zwykle bywa, bezwzględna szefowa ma już dla niego kolejną misję. Chcąc nie chcąc, protagonista dołącza do dowodzonej przez Clemsona Murna (Chukwudi Iwuji) grupy zadaniowej, by ocalić ludzkość lub zginąć, próbując. Początkowo zespół nie darzy go sympatią (czemu trudno się dziwić). Stopniowo udaje im się znaleźć wspólny język, a na kanciastej twarzy Johna Ceny pojawiają się emocje niepasujące do twardziela, który najpierw strzela, potem zadaje pytania. Wyrwa w starannie pielęgnowanej fasadzie dumnego osiłka robi się coraz głębsza, odsłaniając to, czego nikt się nie spodziewał: Peacemaker to bohater tragiczny.

Nawet mając do dyspozycji backstory w postaci maltretowanego dziecka, James Gunn nie idzie na łatwiznę. Nie tylko nie odpuszcza Peacemakerowi grzechów z "Legionu...", ale wręcz dręczy go nimi, przypominając skierowane do niego słowa Ricka Flagga (Joel Kinnaman): "Peacemaker. To jakiś żart". W umyśle bohatera zdanie to rezonuje z wydarzeniami z młodości i odbija się echem w postaci ojca-nazisty. Auggie Smith (świetnie obsadzony Robert Patrick) jest dla Peacemakera tym, czym beczka radioaktywnych odpadów dla Toksycznego Mściciela z kultowego dzieła Tromy. To stosowane przez niego metody wychowawcze stworzyły dwa oblicza bohatera – maczystowskiego dupka i jego rewers – zagubionego chłopca, który desperacko próbuje przypodobać się wiecznie niezadowolonemu rodzicowi.

Będę powtarzać do znudzenia: powierzenie tytułowej roli ekswrestlerowi to najlepsza decyzja, jaką mógł podjąć James Gunn. Spektakularnie rozbudowana muskulatura Johna Ceny wpisuje się w maczystowskie fantazje o idealnej męskości, zarazem rozsadzając je od środka. Wydepilowane ciało w obcisłym kostiumie jest policzkiem dla nienawidzącego odstępstw od białej, heteroseksualnej normy Auggiego. Wszystko, czemu hołduje ojciec bohatera, zostaje przejęte, a następnie wtłoczone w kampowy cudzysłów. Tym samym, choć Peacemaker pozornie pasuje do alt-prawicowego dyskursu – przysłuchajcie się rozmowom toczonym przez bohatera ze szpitalnym woźnym czy wścibskim sąsiadem – w istocie pokazuje mu środkowy palec i dokłada jeszcze kilka obscenicznych gestów. 


Jedyne wyzwanie przerastające potężnie zbudowanego Peacemakera da się sprowadzić do paradoksu Poppera: nie można tolerować nietolerancji. Protagonista zdaje sobie sprawę, że nazistowskie poglądy ojca działają jak rakotwórczy odpad zatruwający życie wszystkich wokół, ale usprawiedliwianie lub bagatelizowanie jego zachowania przychodzi mu z łatwością. Katalizatorem, który popycha go do podjęcia zdecydowanych kroków, jest jego niespodziewana przyjaźń z Leotą Adebayo (Danielle Brooks) – o ironio – czarną lesbijką. Choć młoda kobieta wywodzi się z zupełnie innego środowiska niż bohater, ma z nim zaskakująco dużo wspólnego. Jej doświadczenia z matką, cynicznie wykorzystującą latorośl do osiągnięcia własnych celów, rymują się z przeżyciami Chrisa zagubionego w podszytej kompleksem Edypa relacji z Auggiem.

Wpisując swój serial w nurt rewizjonistyczny, James Gunn poniekąd powtarza to, co mówił już w "Super" – bycie superbohaterem wcale nie jest takie "super", jak mogłoby się wydawać. Twórca celowo na swoich bohaterów wybiera grupę underdogów. Zmagający się z własnymi demonami straceńcy są nam bliżsi niż wyidealizowani członkowie Ligi Sprawiedliwości, a przez to bardziej prawdziwi. Jeśli dołożymy do tego typową dla autora "Strażników Galaktyki" dezynwolturę, okaże się, że Peacemaker to raczej kumpel Billy'ego Butchera z "The Boys" niż kochającego ryby Aquamana wywodzącego się z tego samego uniwersum. Uwierzcie mi na słowo: chcecie tego spróbować.
1 10
Moja ocena serialu:
8
Rocznik '89. Absolwentka filmoznawstwa i wiedzy o nowych mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim. Napisała pracę magisterską na temat bardzo złych filmów o rekinach. Dopóki nie została laureatką VII... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Być może mój głos znajduje się w mniejszości, wszak uważam, że zdecydowanie bardziej faworyzowany przez... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones